plakat pochodzi z serwisu stopklatka.pl
„Anioły i Demony”
Do napisania tej recenzji zbierałem się już od bardzo dawna
jednak dopiero ostatnio za namowami udało mi się zebrać w sobie do jej
napisania. Pamiętam, jak ponad trzy lata temu byłem w kinie na tym filmie ze
znajomymi, których z tego miejsca pozdrawiam. Dobrze też pamiętam emocje, jakie
towarzyszyły mi w trakcie seansu i po nim. Pomimo upływu czasu moje odczucia są
bardzo podobne jak wtedy.
Film „Anioły i Demony” powstał na motywach powieści Dana
Browna noszącej ten sam tytuł. Reżyserem filmu został, jak przy poprzednim filmie
na podstawie Browna, Ron Howard. Postawił on na znanych dobrych aktorów min. Ewan
McGregor czy Tom Hanks. Tom już drugi raz (po „Kod da Vinci”) wcielił się w
rolę harvardzkiego profesora symboliki Roberta Langdona, któremu – c ciekawe –
nazwiska użyczył John Langdon, który – co jeszcze ciekawsze – zaprojektował i
stworzył ambigramy, których później użyto w filmie. Hanks wywiązał się ze
swojej roli jak zwykle znakomicie i profesjonalnie. Warto też zwrócić uwagę na
pochodzącą z Izraela czterdziesto trzy letnią aktorkę, Ayelet Zurer, która
wcieliła się w Vittorię Vetrę – uroczą młodą panią fizyk, współtwórczynię
antymaterii (nazywanej też w filmie „Boską cząstką”) Rola Zurer wprawdzie nie
jest wybitnie rozbudowana, reżyser chyba chciał tylko stworzyć ładne tło dla
Toma Hanksa (R. Langdon). Pozwolę sobie nadmienić, iż w filmie Ayelet wygląda
oszałamiająco pięknie (a na pewno nie na 40 lat!). Może nie wszyscy docenią jej
urodę, ale jak to mawiają, o gustach się nie dyskutuje. Wspomnę jeszcze o
Ewanie McGregorze zanim przejdę do fabuły. Gry aktorskiej Ewana nie śmiałbym komentować,
ponieważ zawsze jest świetny i nie raz udowodnił, że potrafi zagrać każdą rolę.
Jednak po „Aniołach…” nadal czuję lekki niedosyt. Było mi go za mało w tym
filmie…
Akcja filmu rozpoczyna się w Genevie gdzie znajduje się
ośrodek badawczy CERN, z którego zostaje skradziona poprzez morderstwo, próbka
antymaterii, substancji, której kilka cząstek wyprowadzonych z równowagi może
spowodować eksplozję porównywalną do eksplozji bomby jądrowej. Następnie losy
bohaterów przenoszą się do Rzymu i Watykanu – tam cała akcja nabiera tempa. Nie
chciałbym opowiadać zbyt szczegółowo fabuły by nie zabierać przyjemności
potencjalnym widzom. Uważam, że film jest na tyle dobry, iż warto go obejrzeć,
na miano arcydzieła wprawdzie nie zasługuje jednak większość widzów będzie
przynajmniej zadowolona. Przez 140 minut filmu towarzyszy nam muzyka wzmagająca
napięcie, kształtująca nastrój (fantastycznie wykonane chorały) a
najważniejsze, muzyka jest na tyle dobrze dobrana, iż tworzy idealną atmosferę
panujących wydarzeń: śmierci papieża, uprowadzenia preferiti
(najprawdopodobniejszych następców), podłożenia bomby – antymaterii – w
nekropolii watykańskiej a dokładnie w grobie Świętego Piotra oraz całej serii
wydarzeń dążących do tego by uniknąć zdetonowania ładunku i ocalenia setek
tysięcy wiernych zebranych na placu Świętego Piotra oczekujących wyboru nowego
papieża. Swoją drogą, w filmie możemy się zapoznać z wieloma ciekawostkami
historycznymi dotyczącymi Kościoła, sztuki oraz architektury Rzymu. A skoro
mowa już o ciekawostkach. W filmie możemy zauważyć kilka polskich elementów.
Czuje oko dostrzeże kilkukrotnie pojawiające się logo stacji TVN. Natomiast w
czasie przeprowadzanej przez nich transmisji pada kilka zdań w języku polskim –
przyznam szczerze, że kiedy pierwszy raz oglądałem „Anioły i Demony” nie zwróciłem
na to uwagi. Co do scenografii…
Rzymska diecezja nie wyraziła zgody by filmowcy kręcili
zdjęcia do filmu w kościołach na terenie Rzymu, m.in. w Santa Maria del Popolo
oraz Santa Maria della Vittoria, gdzie w książce Dana Browna do brutalnych
morderstw kardynałów. Dostojnicy kościelni uznali bowiem, że film ten godzi w
uczucia religijne katolików. Prawdę mówiąc… Nie dziwię się im. Także na
potrzeby powstania filmu postanowiono stworzyć rekonstrukcje niektórych wnętrz
oraz wykorzystać pałac Reggia di Caserta na południu Włoch, zastąpił on ekipie
filmowej te miejsca, które w Rzymie okazały się niedostępne, np. watykańskie
komnaty.
Cała przygoda przedstawiona w filmie usłana jest intrygami i
niebezpieczeństwem a film – jak miliony jego poprzedników i następców – kończy
się swoistym happy endem. Osobiście liczyłem jednak na odrobinę inne
zakończenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz