Muzyka

Obserwują

niedziela, 14 października 2012

"Angels and Demons" - recenzja filmu.

plakat pochodzi z serwisu stopklatka.pl

„Anioły i Demony”

Do napisania tej recenzji zbierałem się już od bardzo dawna jednak dopiero ostatnio za namowami udało mi się zebrać w sobie do jej napisania. Pamiętam, jak ponad trzy lata temu byłem w kinie na tym filmie ze znajomymi, których z tego miejsca pozdrawiam. Dobrze też pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi w trakcie seansu i po nim. Pomimo upływu czasu moje odczucia są bardzo podobne jak wtedy.

Film „Anioły i Demony” powstał na motywach powieści Dana Browna noszącej ten sam tytuł. Reżyserem filmu został, jak przy poprzednim filmie na podstawie Browna, Ron Howard. Postawił on na znanych dobrych aktorów min. Ewan McGregor czy Tom Hanks. Tom już drugi raz (po „Kod da Vinci”) wcielił się w rolę harvardzkiego profesora symboliki Roberta Langdona, któremu – c ciekawe – nazwiska użyczył John Langdon, który – co jeszcze ciekawsze – zaprojektował i stworzył ambigramy, których później użyto w filmie. Hanks wywiązał się ze swojej roli jak zwykle znakomicie i profesjonalnie. Warto też zwrócić uwagę na pochodzącą z Izraela czterdziesto trzy letnią aktorkę, Ayelet Zurer, która wcieliła się w Vittorię Vetrę – uroczą młodą panią fizyk, współtwórczynię antymaterii (nazywanej też w filmie „Boską cząstką”) Rola Zurer wprawdzie nie jest wybitnie rozbudowana, reżyser chyba chciał tylko stworzyć ładne tło dla Toma Hanksa (R. Langdon). Pozwolę sobie nadmienić, iż w filmie Ayelet wygląda oszałamiająco pięknie (a na pewno nie na 40 lat!). Może nie wszyscy docenią jej urodę, ale jak to mawiają, o gustach się nie dyskutuje. Wspomnę jeszcze o Ewanie McGregorze zanim przejdę do fabuły. Gry aktorskiej Ewana nie śmiałbym komentować, ponieważ zawsze jest świetny i nie raz udowodnił, że potrafi zagrać każdą rolę. Jednak po „Aniołach…” nadal czuję lekki niedosyt. Było mi go za mało w tym filmie…

Akcja filmu rozpoczyna się w Genevie gdzie znajduje się ośrodek badawczy CERN, z którego zostaje skradziona poprzez morderstwo, próbka antymaterii, substancji, której kilka cząstek wyprowadzonych z równowagi może spowodować eksplozję porównywalną do eksplozji bomby jądrowej. Następnie losy bohaterów przenoszą się do Rzymu i Watykanu – tam cała akcja nabiera tempa. Nie chciałbym opowiadać zbyt szczegółowo fabuły by nie zabierać przyjemności potencjalnym widzom. Uważam, że film jest na tyle dobry, iż warto go obejrzeć, na miano arcydzieła wprawdzie nie zasługuje jednak większość widzów będzie przynajmniej zadowolona. Przez 140 minut filmu towarzyszy nam muzyka wzmagająca napięcie, kształtująca nastrój (fantastycznie wykonane chorały) a najważniejsze, muzyka jest na tyle dobrze dobrana, iż tworzy idealną atmosferę panujących wydarzeń: śmierci papieża, uprowadzenia preferiti (najprawdopodobniejszych następców), podłożenia bomby – antymaterii – w nekropolii watykańskiej a dokładnie w grobie Świętego Piotra oraz całej serii wydarzeń dążących do tego by uniknąć zdetonowania ładunku i ocalenia setek tysięcy wiernych zebranych na placu Świętego Piotra oczekujących wyboru nowego papieża. Swoją drogą, w filmie możemy się zapoznać z wieloma ciekawostkami historycznymi dotyczącymi Kościoła, sztuki oraz architektury Rzymu. A skoro mowa już o ciekawostkach. W filmie możemy zauważyć kilka polskich elementów. Czuje oko dostrzeże kilkukrotnie pojawiające się logo stacji TVN. Natomiast w czasie przeprowadzanej przez nich transmisji pada kilka zdań w języku polskim – przyznam szczerze, że kiedy pierwszy raz oglądałem „Anioły i Demony” nie zwróciłem na to uwagi. Co do scenografii…

Rzymska diecezja nie wyraziła zgody by filmowcy kręcili zdjęcia do filmu w kościołach na terenie Rzymu, m.in. w Santa Maria del Popolo oraz Santa Maria della Vittoria, gdzie w książce Dana Browna do brutalnych morderstw kardynałów. Dostojnicy kościelni uznali bowiem, że film ten godzi w uczucia religijne katolików. Prawdę mówiąc… Nie dziwię się im. Także na potrzeby powstania filmu postanowiono stworzyć rekonstrukcje niektórych wnętrz oraz wykorzystać pałac Reggia di Caserta na południu Włoch, zastąpił on ekipie filmowej te miejsca, które w Rzymie okazały się niedostępne, np. watykańskie komnaty.

Cała przygoda przedstawiona w filmie usłana jest intrygami i niebezpieczeństwem a film – jak miliony jego poprzedników i następców – kończy się swoistym happy endem. Osobiście liczyłem jednak na odrobinę inne zakończenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz